piątek, 14 sierpnia 2015

6.,, Vampires" part I

    Widzę zmarłych. Tak, widzę ich cały czas. Na ulicy, w centrach handlowych, w restauracjach, kinach, sklepach, widzę jak snują się czasami po szkolnych korytarzach, czekają w poczekalni u lekarza. Tylko w przeciwieństwie do tych z telewizji, te mi nie przeszkadzają, nie proszą o pomoc, nie zatrzymują się by pogawędzić. Co najwyżej uśmiechną się, pomachają gdy dostrzegą że ktoś ich widzi.
    Jednak głos rozlegający się w moim pokoju nie należał z pewnością, ani do ducha, ani do Austina, tylko do Justina.
    I stąd wiem, że to musiał być sen.
     - Hej - uśmiecha się Justin, wślizgując się na swoje miejsce obok mnie, sekundę po dzwonku.
    Kiwam głową, próbując zachowywać się naturalnie, jakbym nie była nim ani trochę zainteresowana. Mam zamiar ukryć, to że tak bardzo mnie oczarował, że zaczęłam o nim śnić.
     - Twoja ciotka wydaje się bardzo miła - Justin wpatruje się we mnie, uderzając końcówką długopisu o ławkę, robiąc przy tym hałas.
     - Wiem, jest w porządku - mamroczę pod nosem, w myślach przeklinając pana Snape'a za to, że znów przesiaduje w męskiej toalecie z butelką w ręce, zamiast wziąć się do pracy.
     - Ja też nie mieszkam z rodziną - mówi szatyn, obracając długopis w dłoni, a jego głos jak zwykle ucisza wszystkie moje myśli i całą klasę.
    Zaciskam usta i szarpię słuchawkami ukrytymi w tajemniczej kieszonce, myśląc czy Justin uznałby to za bardzo niegrzeczne, gdybym włączyła muzykę, uciszając także jego.
     - Jestem upełnoletniony - dodaje chłopak.
     - Serio? - pytam, choć postanowiłam ograniczyć nasze rozmowy do totalnego minimum. Po prostu nigdy dotąd nie spotkałam kogoś, kto byłby ,,upełnoletniony".
     - Serio. - Przytakuje. Kiedy tylko milknie, słyszę podniesione szepty Olivii i Mii, które wyzywają mnie od dziwaczej i jeszcze gorzej. Przyglądam się tylko Justinowi, który podrzuca długopis w powietrze i uśmiecha się gdy robi serię powolnych ósemek i ląduje z powrotem na palcu. - A gdzie jest twoja rodzina?
     - Co? - Zerkam w bok, zahipnotyzowana widokiem czarodziejskiego długopisu szatyna, który zdaje się teraz wisieć w powietrzu, ale cały czas słyszę, jak Mia nabija się z moich ciuchów, a jej chłopak udaje, że się zgadza, choć tak naprawdę żałuje, że to Mia nie ubiera się tak jak ja. Mam ochotę w tym momencie włożyć kaptur na głowę, włączyć iPoda i wszystko to zagłuszyć.
    Wszystko. Także Justina.
    Szczególnie Justina.
     - Gdzie mieszka twoja rodzina? - pyta.
    Kiedy mówi, zamykam oczy - na kilka ulotnych chwil zapada cisza, błogosławiona cisza. Potem otwieram je i spoglądam w oczy chłopaka.
     - Nie żyją - odpowiadam , i wtedy do klasy wchodzi pan Snapew.

     - Przykro mi.
    Justin spogląda na mnie z drugiej strony stołu w kafeterii, podczas gdy ja rozglądam się dokoła, czekająd, aż pojawią się Sophie i Jake. Jeszcze przed chwilą otworzyłam torbę z lunchem i znalazłam w niej czerwonego tulipana leżącego między kanapką i słonymi chipsami. T u l i p a n a! Dokładnie tego samego jak ten w piątkowy wieczór. Co prawda nie mam pojęcia, jak to zrobił, ale oczywiste jest, że to sprawka Justina. Ale nawet nie chodzi o tę magiczną sztuczkę, nie ona mnie martwi, ale bardziej sposób, w jaki na mnie patrzy, w jaki do mnie mówi i jak sprawia, że czuję się...
     - Z powodu twojej rodziny. Nie wiedziałem...
    Wbijam wzrok w butelkę z sokiem, kręcąc zakrętką i marząc, by Justin w końcu odpuścił.
     - Nie chcę o tym rozmawiać - wzruszam ramionami.
     - Wiem, jak to jest stracić kogoś, kogo się kocha - szepcze sięgając przez stół i dotykając mojej dłoni. I znów ogarnia mnie uczucie ciepła, spokoju i bezpieczeństwa - zamykam oczy i przestaję się bronić. Pozwalam sobie cieszyć się tą błogością.
     - Hm, przepraszam bardzo...
    Otwieram oczy i widzę opierającą się o krawędź stolika Sophie. Jej żółte od soczewek oczy są zmrużone i wpatrzone w nasze splecione dłonie.
     - Przepraszam, że przeszkadzam...
    Odsuwam się i wkładam rękę do kieszeni bluzy. Chciałam jej wyjaśnić, że to był tylko nic nieznaczący gest, ale sama mam świadomość, że to nieprawda.
     - Gdzie Jake? - rzucam tylko, zupełnie nie wiedząc co powiedzieć.
    Sophie wywraca oczami i siada obok Justina, a wrogie myśli zmieniają jej kolor aury z jasnożółtego na bardzo ciemno-czerwony.
     - Jake pisze SMS do swojej nowej internetowej miłości o nicku ,,młodynapalony098" - odpowiada, unikając mojego spojrzenia i koncentrując się na odpakowywaniu babeczki ze szkolnego sklepiku. Potem zerka na Justina i dodaje: - Jak wam minął weekend?
    Wzruszam ramionami, wiedząc, że to pytanie i tak nie jest skierowane do mnie. Patrzę tylko, jak Sophie czubkiem języka zlizuje lukier z babeczki, co nazywa ,,próbą smaku. Kiedy zerkam na Justina, widzę, że on także wzrusza ramionami - a przecież wiem dobrze, że jego weekend zapowiadał się o wiele lepiej niż mój.
     - Cóż, jak się pewnie domyślacie, miałam koszmarny piątkowy wieczór, ale za to sobota wszystko mi wynagrodziła. Było genialnie! Chyba najlepszy wieczór w moim życiu. - Przyjaciółka kiwa głową, wciąż unikając mojego spojrzenia.
     - Gdzie byłaś? - pytam, wyobrażając już sobie jakieś ciemnie, przerażające miejsce.
     - W pewnym nieziemskim klubie, do którego zabrała mnie dziewczyna z grupy wsparcia.
     - Której grupy?
    Sophie jest uzależniona od grup wsparcia. Od kiedy ją poznałam - czyli od niedawna - zaliczyła już spotkania dwunastu kroków dla alkoholików, narkomanów, dłużników, hazardzistów, maniaków Internetu, palaczy, socjofobów, seksoholików i osobników agresywnych.
     - Sobota dla współuzależnionych - uśmiecha się blondynka. - A ta dziewczyna Evangeline, mówię wam, to ciężki przypadek. Jest tak zwanym dawcą
     - Kto jest dawcą i czego - pyta Jake, kładąc swój telefon na stole i siadając obok mnie.
     - Współuzależnieni - akualizuję informację.
    Sophie jest oburzona.
     - Nie, nie oni - w a m p i r y. Dawca to osoba, która pozwala innym wampirom żywić się sobą. Rozumiecie, ssać swoją krew i takie tam. A ja należę do maskotek, bo tylko lubię się z nimi zadawać. Nie pozwalam się nikomu się mną karmić. Na razie. - Śmieje się.
     - Z kim się zadawać? - pyta Jake, podnosząc swój telefon i przewijając kolejne wiadomości.
     - Z wampirami! Jezu, zacznij wreszcie słuchać. Tak czy owak, mówiłam właśnie, że ta dziewczyna ze współuzależnionych dawców, Evangeline - to zresztą, nawiasem mówiąc, jest tylko jej wampirzym imieniem, a nie prawdziwym...
     - Ludzie mają wampirze imiona? - dziwi się Jake, odkładając telefon na stół, by móc na niego zerkać.
     - Pewnie, że tak. - Sophie kiwa głową, wkładając palec głęboko w lukier, by po chwili go oblizać.
     - I tworzy się je tak, jak na przykład pseudonim sceniczny? No wiesz, imię twojego zwierzaka plus nazwisko panieńskie matki? Bo mnie z tego wychodzi Kudłaty Bocian, bardzo ci dziękuję - śmieje się Jake.
    Sophie wzdycha, szukając w sobie resztek cierpliwości.
     - Nieważne, w każdym razie poszłyśmy do tego odjazdowego klubu gdzieś za Londynem, nazywał się Noktan czy coś takiego.
     - Nokturn - wtrąca się Justin, wpatrując się w Sophie i ściskając butelkę z napojem.
    Sophie odstawia ciastko i klaszcze w dłonie.
     - Hura! W końcu ktoś wie, o co mi chodzi! - cieszy się.
     - A wpadłaś na jakichś Nieśmiertelnych? - pyta Justin wciąż wbijając wzrok w Sophie.

~      ~      ~      ~      ~ 
Może zacznę od tego że przepraszam za to że pod wcześniejszym rozdziałem napisałam, informację o tym że rozdział pojawi się ,,jutro".
Jednak nie pojawił się, ale jest dzisiaj. 
Miałam po prostu takie plany.
Rozdział miał być ogólnie dłuższy, ale zrobię z niego dwie części. 
POSTARAM się dodać do jutro, lub pojutrze, ale niczego nie obiecuję.
ask -> alexyisreal

2 komentarze: